Źródła
Zapis dyskusji:
Zapowiedź:
Co to znaczy dzieło niedostępne? Niedostępna jest jego naturalna relacja z widzem, decydująca w teatrze wymiana między dziełem a widzem. Zjawisko tajemnicze, nie dające się archiwizować. Co więcej, w wypadku Powolnego ciemnienia malowideł ta wymiana już umarła i nie przejawia się w sali teatralnej.
Paradoks zapowiedzianego śledztwa jest taki, że pomimo śmierci owej relacji nie sposób jej zignorować. Nie możemy po prostu pominąć jedynego realnego faktu teatru. W teatrze Grzegorzewskiego on obowiązuje w szczególnym stopniu z uwagi na kompletną niewiarę reżysera w jakiekolwiek podejścia, ujęcia, rozumienia i, nie daj Boże, syntezy. Również dlatego, że obraliśmy za hasło słowo katastrofa – które nie jest komentarzem, tylko jest faktem. Katastrofa jest jak nóż; ewentualnie może być jeszcze proroctwem.
Więc jak nie dopuścić, by relacja stała się całkiem martwa? Jesteśmy pomiędzy skrawkami zachowanej materii, a widzem „archiwalnym” który, sam będąc paradoksem, ma z jakiegoś powodu obcować ze szczątkowym wariantem. Pytamy więc o możliwe przeżycie okruchów przedstawienia, którego nam szkoda.
Do rozmowy siądą: posiadacz wiedzy o Powolnym ciemnieniu…, jaką dało się dotąd zgromadzić, oraz świadek tamtego czasu. W wiedzy są liczne luki, a pamięć świadka jest blada. Co mają zrobić, by przedmiot się nie wymknął? O co mogą siebie zapytać?
Stawiają na to, że liczą się mniej dobrze ukształtowane wyobrażenia na temat teatru połowy lat 80., czy na temat rzeczywistości lat 80. w nocnym mieście Warszawa. Bardziej – sprawy nietypowe, niedostrzegane, niekonwencjonalne, marginalne? Które trzeba wydobyć z własnej niepamięci zjawisk nietypowych? I które mogłyby mieć coś wspólnego z ekscentryczną i nieredukowalną rzeczywistością Geoffreya Firmina, byłego konsula brytyjskiego w Meksyku, alkoholika i niespełnionego pisarza?
Chciałbym się dowiedzieć od Mateusza Żurawskiego, na jakie wątki nieoczywiste się natknął, badając tę postać.
Małgorzata Dziewulska
W recenzjach Powolnego ciemnienia malowideł uderza poczucie głębokiej dezorientacji przy jednoczesnym zachwycie emocjonalną intensywnością scenicznej formy. Głosy krytyków oddają temperaturę na widowni, nie przekazują jednak żadnych informacji na temat kształtu przedstawienia.
Rejestracja filmowa, z pozoru najbliższa dziełu teatralnemu, nie jest wiarygodnym dokumentem. Nie tylko ze względu na poważne zmiany w części scen, wymuszone okolicznościami nagrania, lecz także dlatego, że duże zbliżenia nie pozwalają zorientować się w przestrzeni, która tym samym ulega zniekształceniu. Fotografie – przeciwnie, wiernie oddają kształt kompozycji scenicznej, ale zagęszczenie akcji w obrębie kadru przekłamuje czasowe następstwo aktorskich działań.
W konsekwencji gubi się rytm przedstawienia, który zostaje rozbity na dwa rytmy równoległe. Owszem, zaakceptowane przez reżysera, ale przecież wykluczające się nawzajem. Utrata rytmu – dla teatru Grzegorzewskiego konstytutywnego – to wysoka cena za garść informacji, jakie możemy uzyskać, informacji w dodatku niepewnych i domagających się weryfikacji. Tym bardziej, że oba dokumenty powstały w różnych okresach pracy nad przedstawieniem i wszelka próba ich analizy musi się prędzej czy później zamienić w zabawę w „znajdź dziesięć szczegółów”.
Może zatem odrzucić źródła? Pozostać przy artefaktach? Przeczytać scenariusz, posłuchać piosenki o „nodze kaczej”, dotknąć szybowcowego skrzydła i liczyć na to, że, wprawione w ruch, wywoła rezonans pamięci – naszej? cudzej? – która pozwoli rozbitej kompozycji ułożyć się na nowo? Tylko czy będzie to jeszcze kompozycja Grzegorzewskiego?
Widz „archiwalny” to szczególny przypadek. Wolny od fałszującej obraz spektaklu pamięci przeżywanych emocji, świadomy przyczyn i konsekwencji zarówno gestu artysty, jak i reakcji widzów – artystycznych, społecznych, historycznych – jest w stanie spojrzeć na teatralny moment z dalszej perspektywy. Czy rzeczywiście może powiedzieć o nim coś nowego? Czy jego wzruszenie może być autentyczne, czy pozostanie wzruszeniem archeologa, niemożliwym do zaakceptowania przez świadków? Jak w tej sytuacji powinien postępować widz, który chce poznawać teatr w sposób zapośredniczony? I jak duża odpowiedzialność spoczywa na nas – dokumentalistach, archiwistach, historykach teatru – których obowiązkiem jest przekazywanie faktów, a nie narracji?
Chciałbym dowiedzieć się od Małgorzaty Dziewulskiej, czy moje intuicje są trafne.
Mateusz Żurawski